Agent napisał(a):Na 48h scenariusz przewidywał różne zadania patrolowe, zwiadowcze i nie wiem jakie jeszcze... a skończył się likwidacją strony przeciwnej wbrew scenariuszowi. Wykonanych zadań - 0 a do tego pełne i wyraźne zwycięstwo.
Wiem co chciałeś przekazać Agent, i się z tobą zgadzam, ale musze doprecyzować, bo zaraz okaże się że 48h będzie głownym argumentem w dyskusji i potencjalnym dowodem na moją ulubioną dychotomię: "profesjonalni milsimowicze vs pajace z przypadku" (patrz niektóre wypowiedziktóre juz się pojawiły). :)
1) Intencją dowódcy było wykonywanie zadań stawianych przez TOC oraz uniemożliwienie wykonania tychże stronie przeciwnej.
2) Po drodze wykonaliśmy szereg zadań jak choćby ustawienie przekaźnika (FIA), uratowanie pilota (10th), chyba zapomniałeś. :)
3) Jako cel HQ postawiło sobie odnalezienie i atakowanie bazy wroga ale nie dlatego aby ją zniszczyć i wszystkich zarezać ale aby odebrać inicjatywę przeciwnikowi zmuszając go do skupienia sie na obronie bazy i odpierania nękających ataków anie na wykonywaniu zadań.
4) Jak pamietasz wysyłając Szwadron C do szturmu o świcie, powiedziałem wyraźnie, że macie ich ponękać a po poniesieniu strat oderwać się bo po was przyjdą nastepni. Jednocześnie dodałem, że jeżeli jako d-ca oddziału na miejscu ocenisz, że sytuacja umożliwia ci full-scale attack to wówczas wykorzystaj sytuację. Co też dokładnie uczuniłeś stawiając kropke nad i.
Precyzuje bo już czytam te tezy (pisane zwłaszcza przez tych co nie byli) że "najłatwiej rzucić rozkazy w diabły i zmieśc przeciwnika ale nie na tym polega profesjonalizm bla, bla." Tyle w temacie 48h.
Co do głównego tematu: popieram zdanie Szpargała. Jestem przeciwny punktacji. Milsimy to nie sport, tylko fun i satysfakcja z dobrze wykonanego zadania.
Punktacja na WZT przyniosła tylko kwasy i doprowadziła do umarcia imprezy bo przy stanie "+tysiąc" dla niebieskich strona czerwona była zdemotywowana do wystawiania jakichkolwiek sił. Przypominam sobie jak po WZT1 punktacja była
-2/
-12 i głos jednego z czerwonych, że nijak nie oddaje to pełni bęcków które oni wóczas dostali. Czyli tak naprawe po co te punkty?
Jasne jest, że w trakcie gry robię wszystko żeby wygrać. Oto cel który mam jako żołnierz - wygrac poprzez "zabicie onych", przezycie, przeprowadzenie rozpoznania, osiągnięcie celu w terenie, osłonienie VIPa, zdobycia głowicy od atomówki, pilnowania opon, czy cokolwiek tam sobie org/TOC/HQ/Szefu wymyśli. Radość z mislima wynosze właśnie z tego, że ten cel wykonałem pokonując przeciwnika, teren czy własną słabość. Późniejsze gadki forumowe pt "kto wygrał?" i "My wygralismy bardziej niż wy bo jestesmy bardziej pr0" są już żałosne i służa jedynie i tylko jako kopalnia kwasów i budowaniu swego ego.
Kolejny przykład: WZT IV czyli pojedynek CPP/Sniper. Bawiłem się świetnie w trakcie. Może i wygralismy bo VIP odjechał do domu cały i zdrowy. Ale czy to istotne? Ważne, że przez kilka godzin chodziłem po terneie z dusza na ramieniu, że głowa mi chodziła na zawiasach, że FCS wytropił spottera, że zespół snajperski czołgał się wiele godzin niezauwazony, i że ogólnie dobrze się bawiliśmy. Gdyby Pirx poszedł kilka metrów w inna stronę i nie natknał sie na spottera (czego zreszta nie był pewny do końca) Szpargał odpalantowałby Panią Klaudie tak, że zostałyby z niej tylko dymiące kalosze, jako że zażyczyła sobie uścisnąc dłon Pułkownikowi Pyttonowi tuz przed (jak się później okazało) stanowiskiem snajpera. :)
Czy ktos pamięta by po WZT IV były jakies posty pt "to my wygralismy!"? Nie przypominam sobie. Czy były kwasy? Nie przypominam sobie. Czy była z tego zrobiona punktacja? Nie bo sobie odpusciliśmy.
Punkty nie sa mi potrzebne ani do tego że ktoś będzie oceniał moje zachowanie podczas gry ani nie pomoga mi w osiągnieciu większej satysfakcji. Czytanie pierwszego posta "z wiekszym zrozumieniem" nic w temacie nie zmienia.