Obejrzałem sobie właśnie "Moon", produkcję zapowiadaną jako odrodzenie kina sci-fi. Cóż, opinie były różne, od "zieeew" do "absolutely brilliant". Po zobaczeniu filmu na własne oczy, skłaniam się ku tej drugiej opcji...
Fabuła pokrótce - rzecz dzieje się na Księżycu, gdzie wydobywany jest pewien surowiec, służący jako paliwo zasilające całą Ziemię. Wszystko jest oczywiście w ręku wielkiej korporacji, która postawiła na Księżycu bazę kosmiczną, wraz z kombajnami, wydobywający ów surowiec. Wszystko jest automatyczne, a w całej bazie stacjonuje tylko jeden człowiek doglądający czy wszystko idzie zgodnie z planem, a wspomaga go AI. Na 2 tygodnie przed końcem jego trzyletniego kontraktu zdarza się wypadek...
Reszty nie zdradzę, ale podpowiem, że film czerpał z "Solaris", "Odysei Kosmicznej" i "Pamięci Absolutnej". No i w sumie tyle co mogę mu zarzucić, to nie nadmierna oryginalność. Nawiązania do powyższych widać, jednakże da się o tym zapomnieć. Co do akcji - intryga dosyć powoli się rozkręca, sposób jej rozwiązania... hmm... nietypowy. No ale mnie wciągnęło. Miłośnicy efektów specjalnych się wynudzą, przez cały film można sobie co najwyżej popodziwiać księżycowe krajobrazy, a film jest spektaklem jednego aktora. Generalnie film dla fanów klasycznego hard sci-fi w stylu Lema. Ode mnie 8/10.