przez Tato » 12 lis 2010, o 17:31
No i już wiadomo więcej! Jak donosi nasz korespondent, Kałasz:
Jest maj roku 1939. W dalekiej Europie sytuacja jest niepewna. Doświadczone trudami Wielkiej Wojny (zwanej przez niepoprawnych pesymistów Pierwszą Światową) państwa europejskie obiecują sobie już nigdy więcej ze sobą nie walczyć. Jednocześnie w zgodzie wymieniają się kolejnymi, żelaznymi paktami o nieagresji. Szczególną popularnością cieszą się umowy dotyczące wzajemnej pomocy militarnej na wypadek inwazji obcego mocarstwa (lub nawet aż dwóch jednocześnie). Oczywiście, pewne tarcia i "pożyczanie" ziem od co słabszych krajów wciąż ma miejsce, jednak, skoro już nawet cieszący się złą sławą ministrowie Ribbentrop i Mołotow prowadzą rozmowy zmierzające do podpisania paktu o wzajemnej współpracy i scementowania pokoju we wschodniej części Europy, dalsza stabilizacja wydaje się niezagrożona. Z drugiej strony kolejne pancerniki wodowane przez Niemcy mające na celu „utrzymanie pokoju na szlakach wodnych oceanów”, dywizjony pilotów „sportowych” zgodnie trenujących akrobatykę powietrzną czy budowa pod Berlinem nowego parkingu dla czołgów o powierzchni kilku km2, każe sądzić że coś tu zalatuje zdechłą kozą. Używając innego afgarskiego przysłowia: trup barana jest jeden, a bramki są cztery, czyli tłumacząc na polski: wszystko się może zdarzyć.
Problemy te są jednak odległe mieszkańcom krainy na dalekim wschodzie, mieszkających na terenach znanych pod historyczną nazwą Afgaraqu. Jak mawiają: bliższa ciału galabija, a więc problemy tu i teraz zaprzątają głowę mieszkańcom Afgarskich gór i dolin bardziej niż ustalenia, traktaty i anschlussy dalekiego świata. Lud, który od czasów Aleksandra Macedońskiego był podbijany, i którego stolica przechodziła z rak do rąk kolejnego najeźdźcy nie utracił swej narodowej odrębności i świadomości. Afgarscy pasterze walczyli z równą zapalczywością i odwagą z obcymi, niezależnie od tego czy nosili oni dzidy czy karabiny i od tego czy byli biali, czarni czy żółci. Oczywiście stopień ich zapalczywości był odwrotnie proporcjonalny do hojności najeźdźców i możliwości prowadzenia z nimi korzystnych interesów, ale również ale również zależał do pory roku, terminu zbiorów czy tradycyjnych afgarskich zawodów sportowych, których tutejsi mieszkańcy są wielkimi zwolennikami i namiętnymi kibicami.
Obecnie, w szczycie kolonizacyjnych zapędów, ziemie Afgarskie są podzielone pomiędzy trzy europejskie państwa: Niemcy , Włochy i Wielką Brytanię. Kraje te zwane są przez kolonizatorów odpowiednio: Nowe Prusy (jakże subtelnie, ale czegóż oczekiwać od kraju w którym nawet zwrot „Wesołych Świąt!” brzmi jak komenda dla plutonu egzekucyjnego), Włoską Azją Wschodnią (ktoś tu ma kompleks: kolonia włoska jest najmniejsza i ma 19,3 km2) oraz Sandland (podobno pierwszy gubernator JKM miał bardzo ograniczoną wyobraźnię, za to był wielbicielem produktów przetwórstwa zbożowego poddanych destylacji).
Z perspektywy stolic europejskich każda z utworzonych tam kolonii stanowi sprawne, oddzielne państwo zarządzane silną ręką mianowanego zarządcy. Z bliska można jednak dostrzec, że władza kolonizatorów z zapleczem szkieletowych kontyngentów wojska może co najwyżej rozpaczliwie dryfować pośród zwaśnionych i pałających nienawiścią grup Afgarów (pałających zarówno do kolonizatorów jak i do siebie nawzajem), z których każda ma odmienną wizję przyszłości. Zdolności dyplomatyczne trzech gubernatorów są znacznie bardziej przydatne niż karabiny z bagnetami. Oczywiście, biorąc pod uwagę rozproszenie, brak wyszkolenia i słabe wyposażenie Afgarów, nawet jedna dywizja Niemiecka czy Brytyjska (lub cztery Włoskie) byłaby w stanie szybko przywrócić ład i porządek tej krainie. Problem polega jednak na tym, że jedynym bogactwem Afgaraku są zasoby piachu naturalnego i brykiety daktylopodobne produkowane z odchodów wielbłądów, całkowicie Europie niepotrzebne (nawet w warunkach przygotowań do wojny). Wysłanie dodatkowych sił się po prostu nie opłaca i między innymi dlatego na salonach dyplomatycznych Europy utarł się nieoficjalny zwyczaj, że do kolonizowania Afgaraku najlepiej nadają się osoby, które popadły w niełaskę, bądź są z jakiegoś względu niewygodne.
Naród Afgarski (przynajmniej w swej części) czuje nadchodzący wiatr dziejowych przemian i coraz mocniej dąży do odzyskania niepodległości, bądź drogami pokojowymi bądź drogą powstania. Nic więc dziwnego, że gubernatorzy dostępujący wątpliwego zaszczytu zarządzania biednymi i zapomnianymi koloniami, chcąc utrzymać choć pozorną kontrolę nad sytuacją są zmuszeni do lawirowania pomiędzy sojuszami z licznymi ugrupowaniami Afgańskimi, targanymi wzajemnymi animozjami. Utrzymaniem ich pozycji w oczach administracji w Europie pomaga np. wysyłka wyssanych z palca raportów o schwytaniu i przykładnej egzekucji bandy któregoś z lokalnych watażków… Tymczasem Afgarowie dzielą swój czas na handel z kolonizatorem, uprawianie ziół leczniczych poprawiających pogodę ducha, a oliwieniem karabinów trzymanych nad kominkami lub zakopanych w przydomowych ogródkach…
Czy Afagaraq zdobędzie niepodległość? Który z obecnych kolonizatorów utrzyma największe wpływy w nowym Państwie, jeżeli takowe powstanie? Jaki był prapoczątek legendy o NiChujaku? W którym żłobie narodził się Al-Tato? Na te i inne pytania możesz poznać, ba! wręcz sam stworzyć odpowiedzi, biorąc udział w grze Afgaraq 7!!!
BLACKWATER OPERATOR TATO